Strony

sobota, 10 stycznia 2015

PORZĄDEK W KARTKACH I KARTECZKACH

Kolejny post organizacyjny, dotyczący bardziej rzeczy szkolnych, biurowych, ale ja z moją manią zapisywania korzystam z tych wskazówek w każdej dziedzinie mojego życia. Idzie sesja, więc myślę, że post może być przydatny, bo łatwo się pogubić w tej stercie kserówek z minionego semestru. Ale już pomijając materiały do nauki, organizacja dnia, planowanie codziennych czynności to czasem spore wyzwanie, dlatego w ciągu kilku lat udało mi się wyrobić kilka pożytecznych organizacyjnych nawyków, którymi z wielką chęcią się podzielę.

Pierwszym sposobem są KARTECZKI. Te samoprzylepne i te zwykłe. Jak tylko okazuje się, że mam coś do zrobienia - przykładowo, ktoś zadzwoni z czymś pilnym - od razu zapisuję to na takiej kolorowej karteczce i przyklejam. Gdzie? Na biurko i laptopa - bo mam pewność, że w ciągu dnia na pewno tam zerknę i przypomnę sobie, co mam do zrobienia. To samo dotyczy jakichś myśli, pomysłów - wszystko ląduje na karteczkach. To nie jest droga inwestycja, a naprawdę uchronić może od wielu nieprzyjemnych sytuacji, których niskim kosztem można uniknąć.


Uzupełnieniem karteczkowych przypominajek jest oczywiście mój KALENDARZ. Uważam, że każdy uczeń, student, a także osoba pracująca powinna posiadać najzwyczajniejszy w świecie kalendarz, który zawierać będzie wszystko, co ważne. Ja w tym roku akademickim mój kalendarz dostałam z uczelni, jestem z niego bardzo zadowolona, gdyż jest duży i przejrzysty - rok temu zakupiłam malutki kalendarz firmy Oxford, zachwycona jego małym rozmiarem, co okazało się główną jego wadą. Możliwość zanotowania wydarzeń z wyprzedzeniem jest bardzo przydatna i dziś naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez mojego kalendarza - teraz noszę go dosłownie wszędzie, bo wiele razy , gdy był potrzebny, nie miałam go w torebce. W kalendarzu stosuję także moje KARTECZKI, szczególnie dla czynności, którym nie jest przypisany konkretny dzień, dzięki czemu nie muszę kreślić i zmazywać, tylko po prostu odklejam i przyklejam daną informację na dany dzień. Kolejnym sposobem, który zawsze stosuję, który zresztą bardzo dziwi ludzi wokół jest używanie tylko i wyłącznie OŁÓWKA do notowania. Wiadomo, plany często się zmieniają, a ja bardzo nie lubię kreślenia i wolę wszystko przepisać od nowa z powodu jednego skreślenia, niż oddać tak nieestetycznie napisany tekst. Dlatego właśnie wszystko zapisuję ołówkiem i w wypadku gdy plany ulegną zmianie, po prostu mogę je zgumować i przepisać. To już oczywiście nie taka niezbędna rzecz, dotycząca bardziej poczucia estetyki niż organizacji.


Oprócz książkowego kalendarza, moją tablicę korkową zdobi też KALENDARZ ŚCIENNY. Choć ciężko to tak nazwać, gdyż jest to w istocie po prostu wydrukowany kalendarz ze strony KalendarzSwiat.pl, która oferuje właśnie takie kalendarze miesięczne do wydruku. W poprzednich latach często kupowałam różne kolorowe kalendarze, ale po pierwsze dość sporo one kosztowały, a po drugie szkoda było mi po nich pisać. Na kartce z drukarki nie jest szkoda mi bazgrać (oczywiście ołówkiem!), jest to to też dla mnie wygodne, bo nie ma kolorowych obrazków, które zajmują miejsce, a ja z moim nowym zamiłowaniem do minimalizmu unikam wszelkiego rodzaju ozdób, które są całkowicie zbędne. Mój kalendarz ścienny prezentuje się więc w sposób następujący.


No dobra, skoro było o drukowaniu to teraz przejdę do kartek. Kiedyś nigdy nie chciało mi się nic drukować, wolałam już wszystko przepisywać, a to dlatego, że kartki zawsze gdzieś miałam, ale - no właśnie - "gdzieś". Jakiś czas temu zbłądziłam w sklepie i zawędrowałam w dział papierniczy. I co zobaczyłam? Plastikowe SZUFLADKI na biurko. No i jak ja mogłam wcześniej z tego nie korzystać? A jak korzystam? Moje biurko wyposażone jest w cudowną i dotychczas cudownie zbędną wysuwaną półeczkę na klawiaturę i mysz do komputera stacjonarnego. Tam właśnie umiejscowiłam dwie świeżo kupione szufladki. Do jednej włożyłam czyste kartki do drukarki, do drugiej natomiast wszystkie brudnopisy, zarysowane z jednej strony lub źle wydrukowane oraz jakieś pojedyncze zabłąkane w moim biurku kartki. System sprawdza się niezawodnie - nie muszę już biegać w poszukiwaniu papieru do drukarki, wystarczy już że wysunę półkę i mogę drukować. To samo dotyczy brudnopisów i kartek do notowania.




Teraz będzie mowa o KOSZULKACH. Ja koszulek jestem wielką fanką, pakuję do nich każdą, nawet najmniej ważną kartkę. Pozwala mi to uniknąć nie tylko zabrudzenia, ale przede wszystkim pogięcia. Przetransportowanie kserówek z domu na uczelnię to ciężka droga, gdyż moja torba wypakowana jest zawsze po brzegi rzeczami z uczelnią niezwiązanymi -głównie jedzeniem ;) - dlatego koszulki to zbawienne rozwiązanie dla moich notatek. Jakiś czas temu zorganizowałam w całym domu akcję poszukiwawczą koszulek zaginionych, która zakończyła się sukcesem - uzbierałam porządny stos koszulek, które wpięłam do teczki, a teczkę zapakowałam do oznaczonego jakże tajemniczym napisem "koszulki" segregatora. 



Ostatni już z moich gadżetów, wygrzebany we wrześniu w Biedronce - TECZKA z przegródkami. Przegródek jest za dużo na moje potrzeby, ja na uczelni nie mam wielu przedmiotów, ale i tak teczkę podzieliłam sobie w taki sposób, że każda przegródka zawiera dokumenty z danego dnia tygodnia. Każdy przedmiot natomiast zapakowany jest w swoją własną małą teczkę (koleżanka podpowiedziała mi już, że owa mała teczka nazywa się po prostu skoroszytem xD), dzięki czemu łatwo znaleźć mi notatki z konkretnego przedmiotu. Oprócz tego każda mała teczka (skoroszyt...) zawiera koszulki, posortowane według dni, w których zawartość została napisana lub wydrukowana. 

Ekstremalnie przejrzyste, ale co z tego, skoro potem i tak nie chce mi się tego wszystkiego uczyć ;)




 
Swoją drogą to bardzo zabawne, że ktoś taki jak ja w ogóle wpadł na pomysł napisania czegokolwiek o tematyce sprzątania i porządkowania czegokolwiek ;) Gdyby istniało coś takiego jak Nagroda Bałaganiarza Roku, byłabym jej coroczną laureatką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz