Strony

piątek, 16 stycznia 2015

SESJA - JAK PRZETRWAĆ

Sesja zbliża się niestety coraz bardziej, warto więc przygotować się do niej odpowiedni, by upewnić się, że niczym nas nie zaskoczy. Ja swoje dwie pierwsze sesje pamiętam jako niezbyt przyjemne dni życia studenckiego, aczkolwiek przeżyłam, zdałam i oto przychodzi czas zmierzyć się z kolejną. Przede wszystkim dobre przygotowanie się do ciągu egzaminów to kluczowa sprawa, jeśli chodzi o ograniczenie sobie nerwów, stresu i poprawek. Pamiętam, że kiedy jeszcze nie do końca wiedziałam, czym ta sławna, znienawidzona przez studentów sesja się tak naprawdę okaże, denerwowała mnie niemożność odpowiedniego nastawienia się do niej. A ja muszę, po prostu muszę przygotować sobie uprzednio czas i miejsce pracy. Dziś więc, wiedząc już mniej więcej, jak bardzo nieprzyjemne dni mnie czekają, mogę uporządkować swoje materiały oraz dołożyć wszelkich starań do odpowiedniego przygotowania się do nich.

Zacznę od segregatora. Oczywiście wiadomo już, że jestem wielką ich fanką, aczkolwiek ostatnio mama zakupiła dla mnie cały zestaw tekturowych segregatorów, których zastosowanie dopiero sprawdzam. Wiem już, że klasyczne segregatory na koszulki sprawdzają się w tym wypadku o wiele lepiej, bo moje notatki posortowane są w koszulkach. Do osobnego segregatora póki co wkładam wszelkie materiały, które będą potrzebne mi na zaliczeniach i egzaminach. Następnym krokiem jest posortowanie wszystkiego według przedmiotów. Rok temu "odgrodziłam" poszczególne przemioty zwykłymi kartkami papieru z napisem. W tym roku jednak, z uwagi na to, że kartki kiepsko się przesuwały, zdecydowałam, że albo oznakuję każdą koszulkę odpowiednią naklejką na zeszyt, albo na przedmioty, z których będę miała więcej niż jedną koszulkę, użyję skoroszytów z możliwością wpięcia w segregator. Zdjęcie tego, o czym piszę, umieściłam pod zdjęciami segregatora. 




Drugim krokiem jest u mnie podzielenie notatek na porcje materiału, w miarę podobnej ilości. Podział ten ułatwi później naukę, gdyż zamiast uczyć się wszystkiego ciągiem, do czynienia mię będziemy jedynie z mniejszą częścią, co pomoże w zapamiętaniu. System ten wprowadziłam u siebie ucząc się słówek w liceum. Ciężko było mi nauczyć się ogromnej ilości słówek, dlatego wypisywałam wszystko na kartce A4 tak, aby zmieściły się trzy kolumny słówek wraz z tłumaczeniem, dzieliłam każdą kolumnę na porcję po dziesięć, czy piętnaście słówek i w ten sposób o wiele szybciej przyswajałam materiał. Co więcej, taki zapis słówek na kartce pozwala na zmieszczenie na niej bardzo dużej ilości słówek, co działa na naszą podświadomość, sprawiając wrażenie, że do nauczenia jest mało materiału - bo przecież zaledwie jedna kartka! Całość wygląda mniej więcej w sposób poniższy, jednak oczywiście wszystko było przeze mnie napisane ręcznie. System sprawdza się w przypadku każdego języka - ja, ucząc się chińskiego, między słówko, a tłumaczenie wciskam jeszcze odpowiedni znak. No i chyba nie muszę tłumaczyć, że podczas nauki zasłaniam jedną część kolumny i albo próbuję sobie przypomnieć znaczenie, lub zapisuję je na kartce. Zazwyczaj trzykrotne przeczytanie jednej porcji dziesięciu słówek pozwala wszystko zapamiętać, jednak w przypadku gdy występują wybitnie oporne przypadki, zaznaczam je czerwoną kropą po widocznej stronie i gdy nauczę się już całości, robię dla nich osobną porcję.


W podobny sposób dzielę materiały z innych przedmiotów, tylko wówczas jedną porcję stanowi nieco więcej, niż dziesięć słówek, oczywiście. Następnie czas, który przeznaczam na naukę dzielę na części, kiedy uczyć się będę danej porcji. Maksymalnie jednego nia mieszam trzy przedmioty, jednak najczęściej są to dwa, których uczę się naprzemiennie. 

Na podobnej zasadzie działa Technika Pomodorro, którą poznałam już po wymyśleniu mojej (jednak nie tak odkrywczej) metody na naukę. Polecam wszystkim ściągnięcie sobie na smartfony takiej aplikacji, o ilęe się nie mylę, istnieje również wersja przeglądarkowa. Nadto leniwym polecam jednak stary dobry minutnik w telefonie.


Teraz pora na drobne wspomagacze. Niestety, lub stety, podstawą koncentracji i dobrej pamięci jest zdrowa dieta, ale o tym można naczytać się w internecie do woli. Student przy nauce potrzebuje, co następuje: koncentracji, łatwości w przyswajaniu oraz niezasypiania! Mnie w koncentracji pomaga przede wszystkim wyłączony komputer, a przynajmniej Facebook, bo to on najskuteczniej broni mnie przed przyswojeniem jakiejkolwiek wiedzy. Po drugie, warto przypomnieć sobie, że nasza główka pracuje napędzana węglowodanami. Nie jest to jednak pretekstem, dla którego masz złamać dietę i pobiec do sklepu po słoik nutelli. Ona wciąż będzie tuczyć (w dodatku szybciej, bo podczas sesji zazwyczaj mamy mało ruchu...). Najlepiej kupić paczkę otrębów lub muesli, wsypać do miseczki, postawić na biurku i chrupać sobie podczas nauki. Dodatkowo chrupanie i żucie polepsza ukrwienie naszej głowy, również mózgu, co dotlenia nasze szare komórki i zarazem skraca czas przyswajania wiedzy. Ja na tegoroczną sesję postawiłam na lecytynę, która (jak głosi opakowanie, bo przecież nie piszę tego wszystkiego z głowy!) jest głównym elementem składowym błon komórkowych. Poleciła mi ją mama, jako bezpieczny środek poprawiający efekty w nauce. 


Na niezasypianie wciąż posiadam jedynie kawę, oraz mocną herbatę. Najlepiej jednak się po prostu wyspać, bo siedzenie z nosem w książkach do nocy niestety odbija się negatywnie na efekty naszej pracy. Zaznaczę jednak, że oprócz wyspania równie ważnym aspektem jest dotlenienie. To już każdy zna i mało kto praktykuje, jednak mimo wszystko apeluję o wietrzenie pokoju/mieszkania - przynajmniej na pięć-dziesięć minut dziennie, nim siądziemy do nauki. 

Oczywiście (i niestety...) wspomagam się czekoladą (mleczną w dodatku), która działa na mnie pobudzająco oraz wmawiam sobie, że przecież posiada owiany sławą magnez - choć ostatnio oświecono mnie, że magnez z czekolady jest faktycznie nieprzyswajalny przez człowieka. Lata w zakłamaniu! 

Nie napiszę, że polecam, bo to niezdrowe. Trujcie się więc na własną rękę.


Post pisany o późnej godzinie po ciężkim i pracowitym dniu. Proszę o wybaczenie braku sensu i błędów.

sobota, 10 stycznia 2015

PORZĄDEK W KARTKACH I KARTECZKACH

Kolejny post organizacyjny, dotyczący bardziej rzeczy szkolnych, biurowych, ale ja z moją manią zapisywania korzystam z tych wskazówek w każdej dziedzinie mojego życia. Idzie sesja, więc myślę, że post może być przydatny, bo łatwo się pogubić w tej stercie kserówek z minionego semestru. Ale już pomijając materiały do nauki, organizacja dnia, planowanie codziennych czynności to czasem spore wyzwanie, dlatego w ciągu kilku lat udało mi się wyrobić kilka pożytecznych organizacyjnych nawyków, którymi z wielką chęcią się podzielę.

Pierwszym sposobem są KARTECZKI. Te samoprzylepne i te zwykłe. Jak tylko okazuje się, że mam coś do zrobienia - przykładowo, ktoś zadzwoni z czymś pilnym - od razu zapisuję to na takiej kolorowej karteczce i przyklejam. Gdzie? Na biurko i laptopa - bo mam pewność, że w ciągu dnia na pewno tam zerknę i przypomnę sobie, co mam do zrobienia. To samo dotyczy jakichś myśli, pomysłów - wszystko ląduje na karteczkach. To nie jest droga inwestycja, a naprawdę uchronić może od wielu nieprzyjemnych sytuacji, których niskim kosztem można uniknąć.


Uzupełnieniem karteczkowych przypominajek jest oczywiście mój KALENDARZ. Uważam, że każdy uczeń, student, a także osoba pracująca powinna posiadać najzwyczajniejszy w świecie kalendarz, który zawierać będzie wszystko, co ważne. Ja w tym roku akademickim mój kalendarz dostałam z uczelni, jestem z niego bardzo zadowolona, gdyż jest duży i przejrzysty - rok temu zakupiłam malutki kalendarz firmy Oxford, zachwycona jego małym rozmiarem, co okazało się główną jego wadą. Możliwość zanotowania wydarzeń z wyprzedzeniem jest bardzo przydatna i dziś naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez mojego kalendarza - teraz noszę go dosłownie wszędzie, bo wiele razy , gdy był potrzebny, nie miałam go w torebce. W kalendarzu stosuję także moje KARTECZKI, szczególnie dla czynności, którym nie jest przypisany konkretny dzień, dzięki czemu nie muszę kreślić i zmazywać, tylko po prostu odklejam i przyklejam daną informację na dany dzień. Kolejnym sposobem, który zawsze stosuję, który zresztą bardzo dziwi ludzi wokół jest używanie tylko i wyłącznie OŁÓWKA do notowania. Wiadomo, plany często się zmieniają, a ja bardzo nie lubię kreślenia i wolę wszystko przepisać od nowa z powodu jednego skreślenia, niż oddać tak nieestetycznie napisany tekst. Dlatego właśnie wszystko zapisuję ołówkiem i w wypadku gdy plany ulegną zmianie, po prostu mogę je zgumować i przepisać. To już oczywiście nie taka niezbędna rzecz, dotycząca bardziej poczucia estetyki niż organizacji.


Oprócz książkowego kalendarza, moją tablicę korkową zdobi też KALENDARZ ŚCIENNY. Choć ciężko to tak nazwać, gdyż jest to w istocie po prostu wydrukowany kalendarz ze strony KalendarzSwiat.pl, która oferuje właśnie takie kalendarze miesięczne do wydruku. W poprzednich latach często kupowałam różne kolorowe kalendarze, ale po pierwsze dość sporo one kosztowały, a po drugie szkoda było mi po nich pisać. Na kartce z drukarki nie jest szkoda mi bazgrać (oczywiście ołówkiem!), jest to to też dla mnie wygodne, bo nie ma kolorowych obrazków, które zajmują miejsce, a ja z moim nowym zamiłowaniem do minimalizmu unikam wszelkiego rodzaju ozdób, które są całkowicie zbędne. Mój kalendarz ścienny prezentuje się więc w sposób następujący.


No dobra, skoro było o drukowaniu to teraz przejdę do kartek. Kiedyś nigdy nie chciało mi się nic drukować, wolałam już wszystko przepisywać, a to dlatego, że kartki zawsze gdzieś miałam, ale - no właśnie - "gdzieś". Jakiś czas temu zbłądziłam w sklepie i zawędrowałam w dział papierniczy. I co zobaczyłam? Plastikowe SZUFLADKI na biurko. No i jak ja mogłam wcześniej z tego nie korzystać? A jak korzystam? Moje biurko wyposażone jest w cudowną i dotychczas cudownie zbędną wysuwaną półeczkę na klawiaturę i mysz do komputera stacjonarnego. Tam właśnie umiejscowiłam dwie świeżo kupione szufladki. Do jednej włożyłam czyste kartki do drukarki, do drugiej natomiast wszystkie brudnopisy, zarysowane z jednej strony lub źle wydrukowane oraz jakieś pojedyncze zabłąkane w moim biurku kartki. System sprawdza się niezawodnie - nie muszę już biegać w poszukiwaniu papieru do drukarki, wystarczy już że wysunę półkę i mogę drukować. To samo dotyczy brudnopisów i kartek do notowania.




Teraz będzie mowa o KOSZULKACH. Ja koszulek jestem wielką fanką, pakuję do nich każdą, nawet najmniej ważną kartkę. Pozwala mi to uniknąć nie tylko zabrudzenia, ale przede wszystkim pogięcia. Przetransportowanie kserówek z domu na uczelnię to ciężka droga, gdyż moja torba wypakowana jest zawsze po brzegi rzeczami z uczelnią niezwiązanymi -głównie jedzeniem ;) - dlatego koszulki to zbawienne rozwiązanie dla moich notatek. Jakiś czas temu zorganizowałam w całym domu akcję poszukiwawczą koszulek zaginionych, która zakończyła się sukcesem - uzbierałam porządny stos koszulek, które wpięłam do teczki, a teczkę zapakowałam do oznaczonego jakże tajemniczym napisem "koszulki" segregatora. 



Ostatni już z moich gadżetów, wygrzebany we wrześniu w Biedronce - TECZKA z przegródkami. Przegródek jest za dużo na moje potrzeby, ja na uczelni nie mam wielu przedmiotów, ale i tak teczkę podzieliłam sobie w taki sposób, że każda przegródka zawiera dokumenty z danego dnia tygodnia. Każdy przedmiot natomiast zapakowany jest w swoją własną małą teczkę (koleżanka podpowiedziała mi już, że owa mała teczka nazywa się po prostu skoroszytem xD), dzięki czemu łatwo znaleźć mi notatki z konkretnego przedmiotu. Oprócz tego każda mała teczka (skoroszyt...) zawiera koszulki, posortowane według dni, w których zawartość została napisana lub wydrukowana. 

Ekstremalnie przejrzyste, ale co z tego, skoro potem i tak nie chce mi się tego wszystkiego uczyć ;)




 
Swoją drogą to bardzo zabawne, że ktoś taki jak ja w ogóle wpadł na pomysł napisania czegokolwiek o tematyce sprzątania i porządkowania czegokolwiek ;) Gdyby istniało coś takiego jak Nagroda Bałaganiarza Roku, byłabym jej coroczną laureatką.